
Stanferd Sanny to jedna z najbardziej wyróżniających się postaci Jamaleksu Polonii 1912. Leszczyński zespół, głównie dzięki jego dobrej postawie, osiąga znaczące sukcesy.
W minioną sobotę, nasza drużyna odniosła trzynasty triumf w tym sezonie. Rekordowa liczba zwycięstw nie jest dziełem przypadku, choć nie ma na nie określonej metody. – Myślę, że na fakt, iż jesteśmy do tej pory niepokonani, składa się wiele czynników. Jednym z nich może być atmosfera, która panuje w drużynie. Staramy się pomagać wzajemnie na boisku i poza nim. Jesteśmy zdeterminowani przed każdym spotkaniem i poważnie traktujemy każdego przeciwnika – twierdzi rzucający. – Trudno cokolwiek powiedzieć o recepcie na sukces. Nie wiem, czy takie pojęcie w ogóle istnieje – dodaje.
Znamy wiele przypadków, kiedy to najlepszą ekipę rundy zasadniczej, dopadał kompleks play-offów. W fazie tej nie można już się mylić. Nawet najmniejszy błąd może zadecydować o końcowym miejscu w tabeli. – Tak, jak już wspomniałem wcześniej. Determinacja, pokora oraz koncentracja to fundament wszystkiego. Play-offy jak najbardziej rządzą się swoimi prawami. Musimy narzucać swój styl gry i robić swoje, jak dotychczas, a sądzę, że będziemy zadowoleni z efektów – uważa 21-latek.
Pod koniec ubiegłego roku, Poloniści sięgnęli po Puchar Polski. Cenne trofeum zawdzięczać można właśnie Sanny'emu, który w najważniejszych momentach brał odpowiedzialność za wynik na swoje barki. – Puchar Polski był bardzo pożytecznym sprawdzianen naszych sił z topowymi zespołami z innych grup. Turniej stał na wysokim poziomie. Nie brakowało emocji, wszystkie mecze były wyrównane – ocenia. – Kto wie, może napotkamy którąś z pucharowych ekip w fazie play-off? – dopytuje najlepszy zawodnik krakowskiego Final Four.
Sanny to drugi najskuteczniejszy, po Nikodemie Sirijatowiczu, koszykarz w talii Łukasza Grudniewskiego. Łącznie były gracz Exact Systems Śląska Wrocław, rzucił w tegorocznych rozgrywkach 190 punktów. – Trudno mówić o sobie. Staram się, jak mogę. Jestem jeszcze młody i zdaję sobie sprawę, że dużo zależy od dyspozycji dnia. Bardzo dobrze czuję się w ekipie. Zawsze sobie powtarzam, że koszykówka to sport zespołowy. Wygrywa i przegrywa drużyna, a nie zawodnik – przyznaje. – Czy prezentuję inny poziom? Chyba nie. Popełniam wiele błędów i sam je dostrzegam. Każdy ma swój styl i każdy jest odpowiedzialny za coś innego, co ma dać zwycięstwo – kończy.
Rozmawiał: Łukasz Kaczmarek